środa, 13 lipca 2016

First day of Open'er!

Zacznę od tego, że 29.06.16 r. to najlepszy dzień w moim życiu (niezależnie ot tego jak bardzo banalne jest to stwierdzenie). Podróż Gdynia Orłowo => Gdynia Główna => Gdynia Kosakowo przebiegała niemiłosiernie wolno. Począwszy do upału i olbrzymich kolejek do każdego miejsca, kończąc na braku klimatyzacji w open'erowych autobusach. Wszystko szło nie tak jak powinno. Po nieprzespanej nocy i 5 godzinach włóczenia się bez jakiegokolwiek calu po Gdyni, mój nastrój koncertowy wskazywał 'nie wiem jak tam wytrzymam'. Nasza doba hotelowa zaczynała się o 16, więc doliczając prysznic i dojazd nawet nie przypuszczałam, że zdążymy na 'The Last Shadow Puppets'. Po dotarciu na miejsce byłam przerażona. Nie tylko ogromem przestrzeni na terenie festiwalu, ale i ilością ludzi. Nie spodziewałam się takich tłumów, mimo, że nie była to moja pierwsza tego typu impreza masowa. Szliśmy w milczeniu, ja i moi znajomi. Myślę, że gdyby ktoś nas obserwował z boku, mógłby odnieść wrażenie, że jesteśmy tu z przymusu i że ktoś nam wcisnął te wianki na głowę siłą, albo, że wracamy z pogrzebu. Whatever. Wszechobecne kolejki doprowadzały mnie do stanu 'jestem zbyt zmęczona, by ustać na nogach', a głosy typowych ludzi narzekających na wszystko i wszystkich np. 'tylko nie fani Florence", albo 'o nie zjeby w wiankach' wcale nie poprawiały mojego samopoczucia. Wszystko przeciwko nam. Kiedy wreszcie przeszliśmy przez wszystkie możliwe kontrole, dostaliśmy opaski i znaleźliśmy na tyle siły, żeby pójść w kirunku Main Stage, dochodziła godzina 19:15. Powoli docierało do mnie, że będę tak daleko od sceny, że nie zobaczę nawet czubka głowy Alexa, czy Milesa. Zapowiadało się zdecydowanie bardzo średnio, w mózgu mini panika. Weszliśmy w tłum, coraz bliżej i bliżej, aż w końcu (bez żadnego przepychania się oczywiście, pełna kulturka) znaleźliśmy się w miejscu, z którego idealnie mogliśmy podziwiać seksowne ruchy Alexa Turnera i Milesa Kanea. Dosłownie w momencie zapomniałam o całym tym niewyspaniu i zmęczeniu. Skakałam jak najwyżej, śpiewałam głośno i było taaaaak wspaniale! 'The Last Shadow Puppets' rozgrzali publiczność do czerwoności! Energia jaka od nich biła była niesamowita, jeden z lepszych koncertów na których byłam. Alex zawijał pośladkami na prawo i lewo, a później zawisł pomiędzy środkowymi barierkami, trzymany za ręce i nogi przez fanów. Dość niecodzienny widok
.

Po tym koncercie moje nastawienie zmieniło się o 180 stopni. Co prawda nie miałam nadziei na to, że na 'Florence + The Machine' będę jakoś blisko sceny, ale byłam tak pozytywnie naładowana energią chłopaków, że nic nie zdołało mi już zepsuć humoru. Nagle ludzie zaczęli wychodzić. Nie, że pojedyncze osoby, całe stada Open'erowiczów podążało w kierunku przeciwnym od Main Stage. Do tej pory nie wiem jak to się stało, ale znalazłam się w 2 rzędzie, obok przesympatycznych ludzi, którzy śpiewali, rozmawiali, a gdy zaczął padać deszcz, użyczali swoich płaszczy przeciwdeszczowych. No miłość w brokatowo-wiankowej postaci! Niby od TLSP do FATM była długa przerwa, jednak ja nie odczułam jej ani trochę. Z takimi towarzyszami to czysta przyjemność. W międzyczasie na scenie pojawił się Tom - harfista  F+TM i wywołał tym niemałe poruszenie (głównie krzyki i piski haha). Zanim się obejrzeliśmy, była 21:59 i napięcie rosło wszędzie wokoło.
Najpierw, jak zawsze wszedł zespół, dopiero po chwili zauważyłam Florence, która idąc po scenie nigdy nie stawia na niej całych stóp. Chodzi na palcach. To trochę jakby unosiła się parę milimetrów nad ziemią. Hałas i wszechobecne poruszenie po wejściu zespołu na scenę tak bardzo mnie zdezorientowały, że przez moment nie wiedziałam co się dzieję. Wszystko mijało tak szybko, że szczerze, nie pamiętam pierwszych brzmień 'What the Water Gave Me', a przecież to jedna z moich piosenek życia. Wytrzeźwiałam z tego stanu osłupienia dopiero, kiedy Florence poślizgnęła się i upadła. Na pierwszy rzut oka mogło się to wydawać śmieszne, ale dla mnie to było coś strasznego. Wiedząc o jej wypadku na 'Coachelli' i jego skutkach, w momencie gdy Flo spadała na mokrą scenę, moje serduszko naprawdę zamarło. Na szczęście szybko się pozbierała i nic groźnego nie miało miejsca. Ba! Nawet nie przestała śpiewać! 



Gdybym miała opisywać przeżycia na każdej piosence, to pewnie nie skończyłabym tego posta do następnego koncertu, więc przejdę tylko do tych NAJWAŻNIEJSZYCH (o ile uda mi się takie wybrać). 'Shake It Out' na żywo słyszałam już dwa razy, ale ten trzeci to było zupełnie coś innego. W przedmowie Flo dała nam-publiczności do zrozumienia, że mamy przejąć rolę chóru. Mam wrażenie, że każdy człowiek znajdujący się na terenie Open'era wyrzucił z siebie to 'shake it out!'. Niektórzy głośniej, inni ciszej. Znajdowaliśmy się wtedy wszyscy jakieś 3 cm nad ziemią, tak mi się wydaję. Cudownie było również usłyszeć 'Sweet Nothing', które powróciło na setlistę po długiej przerwie. Przed 'How Big How Blue How Beautiful' wszyscy na prośbę Flossy odłożyli telefony. To niesamowite jaką 'władzę' nad tłumem ma wokalista. Później zdarzyło się coś, czego nie do końca się spodziewałam (albo nie chciałam się spodziewać). 'Various Storms & Saints' to najsmutniejsza, a zarazem chyba najbardziej emocjonalna piosenka w całej dyskografii FATM. Nie spodziewałam się, że kiedykolwiek usłyszę ją na żywo, a jednak stało się. W tym momencie uświadomiłam sobie, jak ważny jest dla mnie album 'HBHBHB'. Nie byłam do niego przekonana od początku, od pierwszego przesłuchania. Był tak różny w brzmieniu od dwóch poprzednich, że moje szare komórki nie do końca zdawały sobie sprawę z tego jakim arcydziełem jest ten album. Po 'VS&S' miałam wrażenie że coś we mnie pękło, w pozytywnym znaczeniu. Kolejnym ważnym i chyba nawet kulminacyjnym w moim przypadku momentem koncertu było 'Queen Of Peace'- piosenka która od pierwszego przesłuchania była moim faworytem. Na żywo nie do opisania. Zespół grał ją prawie 7 minut, podczas, gdy sama piosenka trwa może z 4,5 minuty. Florence zeszła do publiczności. Byłam tak blisko, a mimo to nie mogłam przyjąć do wiadomości, ze być może uda mi się jej dotknąć. Zeszła, stanęła po mojej prawej stronie na barierkach i patrzyła się na nas z miłością, której nie umiem tu pokazać. Moją prawą ręką zdołałam złapać jej dłoń.(UDAŁO MI SIĘ SPEŁNIĆ MARZENIE NR #2).
'Zimne ręce, jakie ona ma zimne ręce.'- to jedyne co mi przyszło do głowy w tamtej chwili. Ola, moja przyjaciółka z którą stałam podczas trwania koncertu całkiem przypadkowo dostała wianek, który wcześniej ozdabiał rude włosy Flo. Dała mi go, tak po prostu. Wiedziała ile to dla mnie znaczy i to było takie wspaniałe! Nie wypuściłam go z rąk aż do powrotu do domu. 'Spectrum' to był chyba najbardziej niesamowity moment w moim życiu (co nadal brzmi bardzo banalnie). Już po pierwszych brzmieniach tego utworu w górę powędrowały miliony mieniących się we wszystkich kolorach tęczy balonów, neonowych glowsticków i banerów z napisami przepełnionymi miłością od pierwszej do ostatniej literki. Uczucie, które pochłonęło audytorium było czymś nie z tej Ziemii. Tyle miłości w jednym miejscu! Florence była ogromnie wzruszona, ten wyraz twarzy mówi sam za siebie.


 Zaczęła skandować głośno 'love is love is love is' i wszyscy ponieśliśmy ten krzyk poza obręb festiwalu, miasta, państwa. To było coś więcej niż pokazanie swojej tolerancji i akceptacji dla osób o innej orientacji. To była miłość w najczystszej, bezbronnej postaci. Nie wiem jak mogę lepiej to przedstawić. Zaczęliśmy się przytulać. Wszyscy. Nie było ważne kto jak wygląda, jakiej jest narodowości, jakie ma poglądy. Wszyscy byliśmy RÓWNI, pełni MIŁOŚCI do świata. Nadal nie mogę pozbierać myśli po tej akcji, dlatego pisze tak chaotycznie. Flossy podsumowała całe wydarzenie słowami "We are all under the same sky'. Nie można było tego lepiej określić. Na 'Dog Days Are Over' wszyscy bawiliśmy się świetnie. Półnadzy, przepełnieni energią ludzie, których łączy coś więcej niż tylko muzyka. Wymachiwaliśmy ubraniami we wszystkich możliwych  kierunkach. Niemiłosiernie długo czekaliśmy na bis, jednak kiedy zespół wyszedł z powrotem na scenę i po dwóch bisowych utworach, zagrał tą specjalnie dla nas. Tylko dla polskiej publiczności. 'Third Eye' grane na nasze życzenie, życzenie polskich fanów. Florence trzymała w górze oko z sercem w miejscu źrenicy-naszyjnikiem, który dostała od polskiego fanclubu. Wytworzyła się jakaś dziwna wieź pomiędzy publicznością a samą Flo. Nie wiem czy wiecie co mam na myśli. Wszyscy śpiewaliśmy wers "I'm the same, I'm the same, I'm trying to change' i to w jakiś sposób nas wszystkich połączyło. Przecież nikt z nas nie jest idealny, wszyscy mamy wady którym codziennie stawiany czoła. 


Mądrość życiowa w tak, krótkich, prostych słowach. Flossy pożegnała się z nami, ale (jak zauważyła jedna z adminek naszego fanclubu) nie zbiegła ze sceny. Schodziła wolno, klaszcząc i kłaniając się nam, zwyczajnym (choć może jednak trochę niezwykłym) fanom. 
 Pure Magic. 

Można przypuszczać, że to koniec tego jakże wyczerpującego (nie tylko jeśli chodzi o ilość słów) posta, ale mam jeszcze coś ważnego do napisania. Z reguły nie lubię poznawać ludzi przez internet, uważam, że ja jako osoba, nie mogę być poznana przez kogoś innego w internecie nawet w 50%. Zaryzykowałam po koncercie w Łodzi i zaczęłam pisać z paroma osobami z fanclubu, ale bardzo denerwowałam się spotkaniem Ich z tzw 'realu'. Jak wielkie więc było moje zdziwienie, kiedy spotykając pozornie nieznajomych ludzi (Julka, Maryś, Adaś) nie napotkałam żadnej bariery typu 'widzimy się pierwszy raz w życiu, jakie to dziwne'. Przytulaliśmy się będąc w pokoncertowej euforii. Nie potrafię opisać słowami ile to dla mnie znaczyło.


 Podsumowując, myślę, że każdy, kto czytając ten post pomyślał na początku, że określenie 'najlepszy dzień życia' jest błędne, został z tego błędu wyprowadzony. Muzyka to bardzo dziwna więź łącząca ludzi, którzy niekoniecznie są do siebie w jakikolwiek sposób podobni. I to właśnie jest magia.

see yaa
xxx

poniedziałek, 11 lipca 2016

Summertime comeback?

Mój blog umarł śmiercią naturalną. Cóż, zdarza się. Milion rzeczy, które nagromadziły mi się w życiu prywatnym uczyniły z tego 'miejsca' internetowy cmentarz. Wskrzeszanie czas zacząć!
...

Wakacje uderzyły we mnie z ogromną siłą i zamiast odpocząć, zmęczyłam się jeszcze bardziej zarówno fizycznie jak i psychicznie. Nie jest to jednak złe, przygnębiające zmęczenie. To zmęczenie pełne satysfakcji, szczęścia i czegoś w rodzaju spełnienia? Sama do końca nie wiem, ale to przyjemne uczucie. Letnią wolność od szkoły zaczęłam spływem kajakowym. Sam wyjazd nie był czymś zwalającym z nóg, ale ludzie, których tam poznałam bardzo pozytywnie mnie zaskoczyli! Wśród absolutnej pomorskiej dziczy, namiotów i ognisk poznawaliśmy się w jakiś dziwny, wyjątkowy sposób. Nie wiem dlaczego, ale aż za bardzo przywiązałam się do pewnych osób. Wracając do tematu, Brda to piękna rzeka o malowniczych brzegach pełnych spokoju i ciszy. Wypoczynek jak najbardziej udany.


Po spływie, nie wracając do domu pojechałam na Open'er festival, ale o tym oddzielny post, bo jest tyle emocji związanych z tymi czterema dniami, że nie wiem czy zdołam to przelać na klawiaturę już teraz (może w najbliższym czasie?).

Z wyjazdu nad Solinę, wróciłam zaledwie dwa dni temu. Dopiero tam wyłączyłam mój jakże zaśmiecony codziennością mózg. Restart intelektualno-fizyczny w deszczowo-filmowym (choć nie tylko) wydaniu. Chyba wreszcie nauczyłam się odpoczywać. Miejsce w jakim się znajdowałam i ludzie wokół których się kręciłam sprawili, że przez te pięć dni wytrzeźwiałam z całego roku szkolnego. Jak? Sama nie wiem, po prostu znowu im sie udało. :)










Pozostawiam mój ożywiony cmentarz 
z utworem, który chwilowo zastępuje w mojej głowie cały świat
enjoy


see yaa
xxx

środa, 23 marca 2016

Baletowo.

Scena to bardzo dziwne miejsce. Z reguły jestem osobą, która ma problem z wystąpieniami publicznymi. Boję się tego, że zostanę w klasie wywołana do czytania czegoś głośno, boję się robić zadania przy tablicy, boję się wyrazić swoje zdanie w obecności większego grona odbiorców. Nie mam jednak problemu z tańczeniem na scenie. Światła reflektorów skierowane na mnie, wzrok  publiczności wpatrzony w każdy, nawet najmniejszy mój ruch, oddech. Daje mi to adrenalinę, jednak nie napawa mnie lękiem.

Z baletem jestem związana od małego. Jako siedmiolatka po raz pierwszy przyszłam na zajęcia. Malutka, pełna energii Marysia. Nie wiedziałam wtedy, że taniec, począwszy od klasyki, kończąc na hiphopie stanie się moją pasją. To coś jak picie wody. Możesz wytrzymać bez tego jakiś krótki czas, jednak na dłuższą metę, jest Ci to potrzebne do życia. Nie wiem czy rozumiecie co mam na myśli.


jeden z pierwszych występów :) (ja jako pierwsza w rzędzie)


#4

Balet to specyficzna forma tańca, rządzi się swoimi prawami. Myślę, że jest najtrudniejsza i najbardziej wymagająca. Dzięki temu tak efektowna. Zawsze kiedy oznajmiam komuś, że chodzę na balet, w odpowiedzi dostaję pytanie "a umiesz stać tak na czubkach palców?". Otóż umiem, jednak służą do tego specjalne baletki- pionty. Miałam chwilę przerwy w tańczeniu klasyki i niestety wyrosłam z moich starych piont, więc moim kolejnym marzeniem do spełnienia są właśnie one. Piękne, jasnoróżowe POINTY.



+ zdjęcia z "Dziadka do Orzechów", ja jako Klara :)



see ya
xxx

wtorek, 22 marca 2016

Wyzwanie książkowe!

Przytłoczeni technologią 21 wieku ludzie stają się malutcy. Malutkie mózgi, malutkie oczka wpatrzone w wielkie ekrany komórek, malutki, ograniczony świat. Zamknięci w wirtualnej rzeczywistości tracimy możliwość na wykorzystanie swojego (jakże krótkiego) życia w 100%. 
Ja również pod naciskiem otoczenia zmalałam odrobinkę. Mam jednak pomysł jak 
urosnąć z powrotem. 

KSIĄŻKI!
Zapomniany przez ludzi wynalazek służący do poszerzania horyzontów ciasnej wyobraźni.
Już dawno nie czytałam dobrej książki. Jak sobie to dzisiaj uświadomiłam, to zrobiło mi się niezmiernie smutno. Nigdy nie należałam do grona ludzi pożerających książkę dziennie, jednak jedną na 2/3 miesiące starałam się czytać (nie licząc lektur). To zainspirowało mnie do kolejnego zadania.

#3

jeden miesiąc = jedna książka

Mam nadzieję, że to pozwoli mi oderwać się czasem od tego przeklętego laptopa, czy telefonu. Mimo, że staram się ograniczać czas spędzany w internecie, to jest to (niestety) nieodłączna część mojego życia. Tak jak każdego z was zapewne. Myślę, że jedna książka miesięcznie to wystarczająco dużo dla mojego ograniczonego przez 21 wiek umysłu. Po przeczytaniu każdej książki, pojawi się tu krótka recenzja. Może i Was to zmotywuje do czytania i wyjścia z otchłani internetowej głupoty.

Lektura na miesiąc kwiecień (bo w marcu już nie zdążę):

"Wielki Gatsby" Francisa Scotta Fitzgeralda

Jeden z moich ulubionych filmów, nigdy nie mogłam zabrać się za książkę. Uważam, że czas najwyższy to zmienić.




Banalna historia miłosna, sama nie wiem co w niej widzę.

see ya
xxx


sobota, 19 marca 2016

Florence + The Machine

Muzyka to nieodłączny element mojego życia. Myślę, że większość z was słucha muzyki bardzo często. Bo w końcu kto nie lubi czasem odpłynąć? Zamknąć się w przestrzeni pełnej cudownie współgrających dźwięków? 

Mój gust muzyczny nie jest specjalnie jednoznaczny. Gatunkiem przewodnim w mojej dyskografii jest indie rock, ale staram się nie zamykać na inne nurty muzyczne. Zdarza mi się nawet od czasu do czasu posłuchać rapu czy nawet muzyki klasycznej. No ale tak jak pisałam, indie to to co lubię najbardziej. Moim ulubionym zespołem jest Florence+ The Machine - brytyjska grupa rockowa, o specyficznym brzmieniu i bardzo charyzmatycznej wokalistce, Florence Welch. Myślę, że większość z was nawet z radia zna niektóre z ich utworów. Jeśli nie.to radzę wam posłuchać, bo z ręką na sercu mogę powiedzieć, że warto :)



#2

Na koncercie Flo i Maszyny byłam już 2 razy. 14.06.14 na Orange Warsaw Festival i 12.12.15 w Łódzkiej Atlas Arenie. Oba widowiska były tak wspaniałe, że nie umiem ich opisać żadnymi słowami. Myślę, że gdybym miała wybrać 10 najlepszych dni mojego życia, to powyżej wymienione znalazłyby się w pierwszej 5! Ale przechodząc do mojego marzenia, na obu koncertach miałam bardzo dobre miejsca, bardzo blisko sceny (2/3/4 rząd). Nigdy jednak nie zdarzyło mi się być na tyle blisko, by dotknąć Flossy, która na swoich koncertach ZAWSZE schodzi do publiczności. Na szczęście następny koncert Florence + The Machine w Polsce jest już 29.06.16 na Openerze w Gdyni (gorąco zapraszam!), więc będę miała możliwość spełnienia swojego marzenia (które jakby nie patrzeć jest iście dziecinne haha). Mam nadzieję, że uda mi się zdobyć barierki i spędzić koncert w pierwszym rzędzie. ŻYCZCIE MI SZCZĘŚCIA! 

A tu zamieszczam zdjęcia z ostatniego koncertu Flossy w Polsce.
Zdjęcia mojego autorstwa ( jakość 0%, ale emocje 100% haha)





Polecam koncerty całym serduszkiem, nigdzie nie ma takich emocji jak tam.

see ya
xxx

Cactusomania.

#1

Moje pierwsze zadanie zaczyna się ziszczać! Mój pierwszy prywatny, cudowny kaktus - Faust.
Tak wiem, że nie nadaje się imion kwiatkom, ale nie mogłam sie powstrzymać :)






Nie wiedziałam, że posiadanie kaktusa sprawi mi taką przyjemność. 


środa, 16 marca 2016

Hello WORLD!

Mam wrażenie, że każdy człowiek miał w swoim życiu taki dzień, można powiedzieć punkt kulminacyjny, w którym stwierdził, że jego życie jest nieco szare. Ja taki dzień mam właśnie dzisiaj. I chyba doszłam do jedynego słusznego wniosku - trzeba to w jakiś sposób zmienić! Postanowiłam w każdym poście zamieszczać jedno marzenie/zadanie do zrealizowania w życiu. Od małych rzeczy poczynając, kończąc na wielkich podróżach. Nie wiem ile z nich będę w stanie faktycznie w jakiś sposób wykonać, ale mam nadzieję, że jak najwięcej. Nie wiem też, czy pisanie o tym i dokumentowanie efektów spełniania marzeń może kogokolwiek zainteresować. Mam jednak wrażenie, że robię to bardziej dla siebie, bo w końcu trzeba mieć jakieś cele w życiu - ot co! Koniec wstępu, przejdźmy do 'konkretów', o ile plany można nazwać konkretami :)


#1

Marzenie numer jeden nie jest specjalnie wygórowane. No co kto lubi. :)
Postanowiłam zmienić trochę mój pokój na wiosnę. Pewnie pierwsze co się wam nasuwa na myśl to jasne wnętrze, najlepiej białe meble i minimalizm. Otóż nie! W moim nowym pokoju owszem będzie jasno, może nawet i białe meble znajdą dla siebie miejsce, ale nie ma mowy o minimaliźmie. Pod naciskiem 21 wieku przesiąknęłam minimalizmem do szpiku kości. Ile można? Puste wnętrza, duże, otwarte przestrzenie, nawet współczesna sztuka nabrała minimalistycznej maniery. Jestem na nie. Gdzie przytulne pokoje z dużą ilością sentymentalnych staroci? Gdzie książki, płyty, KWIATKI? KWIATKI o tak!To właśnie na nich chciałabym się dzisiaj skupić. Jestem chyba najmniej poukładaną osobą we wszechświecie, więc zapewne nie zdziwi nikogo, że zapominam podlewać roślin. To nasuwa nam kolejne pytanie: jakie kwiatki nie potrzebują wody? Wszystkie, jednak nie wszystkie w dużej ilości. KAKTUSY są moim dzisiejszym marzeniem. Pragnę mieć pokój pełen kaktusów. Dużych, małych, niskich,wysokich,grubych, cienkich, KAŻDYCH. Na wiosnę mam zamiar utopić mój pokój w spiczastej zieleni kaktusików. Zobaczymy co z tego wyjdzie :)

Mam nadzieję, że będzie to coś w tym stylu:




see ya! 
xxx